Kiedyś był już wpis o tym, gdzie w stolicy Podkarpacia można dobrze zjeść w sympatycznej atmosferze i gustownym otoczeniu. Teraz czas na swoisty sequel tego tekstu, w którym zostaną zaprezentowane świeże kulinarne olśnienia z Rzeszowa. Niektóre z opisanych niżej lokali powstały jeszcze przed wybuchem pandemii (i na szczęście przetrwały), inne są wykwitem dobrej kuchni ostatnich miesięcy. Zatem jak chcecie trafić w nowe, smaczne miejsce, to poniższe vademecum może okazać się pomocne.
Wieloletnią bolączką naszego miasta był brak sensownego zagospodarowania okolic słynnej alei Pod Kasztanami. Miejsce urokliwe, ale z mocno niewykorzystanym potencjałem. Pojawiła się fontanna multimedialna i… wreszcie ruszyło. W podziemiach letniego pałacu Lubomirskich pojawiła się całkiem przyjemna restauracja „Piwnica w Pałacu”, a fosa przy zamku w dwa ciepłe czerwcowe wieczory 2018 r. stała się świetną scenerią dla nieodżałowanego Festiwalu Przestrzeni Miejskiej. Działo się w tym rejonie także przy okazji kolejnych „paniag” czy „Trans/Misji”, a zamkowa sala balowa incydentalnie gościła koncerty czy spektakle teatralne, ale jednak nadal brakowało czegoś jeszcze, zwłaszcza, gdy spacerowało się odcinkiem wzdłuż przepięknych secesyjnych willi. I wreszcie znalazł się ktoś, kto fantastycznie „zorganizował puentę” dla tej okolicy. Niszczejąca kordegarda zyskała nowy blask, gdy powstała „Fosa” (swoją drogą to znakomity przykład, jak zmienia się kontekst miejsca, gdy nieco zliftinguje się tło – odstręczająca ruina nagle odsłoniła swój nieoczywisty walor). Miejsce momentalnie stało się popularne, co dziwić nie powinno, bo i jedzenie dobre (obłędne krewetki!) i drinki zacne (zwłaszcza ten na bazie limoncello), a do tego niemal nielimitowana ilość leżaków, a wszystko to „pod chmurką”, w sąsiedztwie zieleni i zamkowej architektury. „Fosa” to rewelacyjne miejsce na dni suche i bezwietrzne, tu chillout zawiera się w cenie. Warto jednak szczególnie złożyć wizytę w te dni, gdy odbywają się jednorazowe eventy, jak czerwcowe „Hiszpańskie Menu na Fosie”, gdy można było skonsumować wyśmienitą jagnięcinę na sposób iberyjski, paellę, ośmiornicę czy kalmary…
Innym adresem, gdzie zupełnie inaczej, ale nie mniej miło można zmitrężyć fragment istnienia jest „Le petit reve”. Ta zjawiskowa kawiarenka znajduje się w podwórzu pomiędzy Grunwaldzką a Okrzei. Już wcześniej w tym rejonie można było popróbować smakowitości (tu znajdują się delikatesy „Unge” oraz „JiM café”), a teraz doszła kolejna świetna miejscówka. W przepięknym, malowniczym ogródku można napić się dobrej kawy czy smoothie oraz podegustować firmowe wypieki „Le petit reve”. Bistro serwuje znakomite bagietki i chleb, wyśmienite croissanty, brioche i tarty… A wszystko podane „z uśmiechem” w miłej atmosferze i przytulnej lokalizacji.
Gdy wyjdziemy z podwórka kafejki od strony Grunwaldzkiej trafiamy na „Sapori di Napoli”. Przed laty działał tu długo McDonald’s, teraz możemy zjeść niezłą napoletanę. To pizza nieco bardziej „mokra”, której nieodłącznym składnikiem jest mozzarella, ale bardzo smakowita. Poza tym można wypić dobre limoncello oraz skosztować włoskiego piwa kraftowego (także bezglutenowego). A po wystroju wnętrza widać, że tworzący lokal mieli bardzo dobre pomysły i umieli je wprowadzić w życie.
Jak już poznamy walory pizzy z Neapolu, to warto też poznać jej odpowiednik z Rzymu czyli pinsę. To bardziej dietetyczny wariant popularnego dania. Pinsa zawiera mniej tłuszczu, jest niskokaloryczna i lekkostrawna, a jej fundament stanowi mix mąki ryżowej, sojowej i pszennej. W Rzeszowie jedyną istniejącą pinserią jest „Woda i Mąka”, znajdująca się w części budynku dworca „Rzeszów-Staroniwa”. Prowadzi ją rodowity Włoch, który potrafi spreparować choćby rewelacyjną „Toscanę” (z cukinią, parmezanem i włoskim boczkiem) czy „4 sery” (mozzarella, scamorza, parmezan i krem z pecorino), ale wachlarz dostępnych smaków pinsy jest dużo szerszy. Koniec końców, jest tu zawsze pysznie i tylko żal, że jadłodajnia nie posiada ogródka z widokiem na sąsiadujące z nią tory kolejowe. Byłoby jeszcze klimatyczniej…
Wracamy jednak do centrum miasta, bo tu nastąpił ostatnio istny wysyp zacnych „karmników”. W Rynku, nieopodal kochanej od lat „Českiej Hospody” wyrosła jej konkurencja czyli „Kozlovna Rzeszów”. To jeden z lokali ogólnopolskiej sieci należącej do Kompanii Piwowarskiej, która jest skupiona pod szyldem legendarnej marki Kozel. Zatem można tu „pokozelować” i skosztować czeskiego piwa tradycyjnie, jak i w niebanalnych opcjach, np. mliko (piana zajmuje ¾ kufla) lub rezany (mieszanka jasnego i ciemnego). Do tego znakomite przekąski z kraju nad Wełtawą czyli utopenec (serdelkowate kiełbaski w marynacie), hermelin (marynowany czeski odpowiednik camemberta), knedliki i, last but not least, prażony ser.
Jeśli nie każdy preferuje biesiadny klimat „pepikowej karczmy”, to na przeciwległej pierzei rzeszowskiego rynku znajdzie bardziej elegancki punkt gastronomiczny. „Zest” promuje się hasłem „enjoy it more” i trzeba przyznać, że pierwsze miesiące ich funkcjonowania przekonują, że w tym przypadku reklama nie kłamie. Jako pierwsi w Rzeszowie przystąpili do nowej, świetnej inicjatywy „World Class Cocktail Festival” (drinkowy odpowiednik kulinarnego festiwalu „Restaurant Week”) i pokazali poziom mistrzowski. Ich koktajle na bazie burbona, tequili czy dżinu wyglądały i smakowały cudownie. A „na ząb” można dostać tu wykwintnego tatara (absolutna wirtuozeria smakowa i wizualna), podwędzaną pierś kaczki czy fasolkę szparagową w tempurze. Wszystko to w nobliwych, ale stonowanych wnętrzach i w asyście miłej, kompetentnej obsługi.
Robert Wróbel jest kojarzony w stolicy Podkarpacia od dawna. Zasłynął jako twórca cenionych klubów muzycznych („Akademia”, „Live”, „Lukr”), a od jakiegoś czasu próbuje swych sił jako restaurator. Dobrze przyjęły się na rzeszowskim gruncie „Sports BBQ” i „Habana”, a ostatnio wzbogacił swe kulinarne portfolio o „Lizbona O’Bella Ciao”. Zgodnie z nazwą ma nas tu otoczyć portugalska atmosfera. I udaje się to skutecznie i bezpretensjonalnie. Zjemy tu grillowane sardynki, krokiety z dorsza czy rozmaite owoce morza, a popić możemy świetnie przyrządzoną sangrią (także na białym winie!). W powietrzu unoszą się dźwięki fado (przy odrobinie szczęścia możemy trafić na koncert tej wspaniałej muzyki z ojczyzny Cristiano Ronaldo), a wnętrze urzeka tematycznym, przemyślanym konceptem (skądinąd czają się tu niespodzianki dla fanów „Domu z papieru” i nie chodzi tylko o trop zawarty w nazwie restauracji).
Portugalia Portugalią, ale miasto nad Wisłokiem doczekało się też knajpy… koreańskiej. Ale spokojnie, w „Under Seoul” zgodnie z nazwą poczujemy nastrój południowej, a nie północnej Korei… Po pierwsze zachwyca lokalizacja. W kamienicy na Kraszewskiego mieściły się już efektowne pizzerie („Al Forno” i „Cosa Mia”), później nie było przekonującego planu na wyzyskanie tego miejsca, aż wreszcie sięgnięto po azjatycką egzotykę. Z pozytywnym rezultatem! Fantastycznie zaaranżowano ogródek, adaptując go nie tylko do celów kulinarnych, ale też muzycznych. Szarzyzna kamienicznego podwórka mieni się obecnie feerią orientalnych barw. W menu, rzecz jasna, kurczak podawany w dwóch wersjach: pikantnej i słodkiej, a także typowe koreańskie alkohole soju i makgeolli (zarówno czyste, jak i smakowe). „Under Seoul” to zdecydowanie fantastyczny wybór na dobry posiłek w miłym otoczeniu.
Pora kończyć wpis, bo… trzeba coś zjeść. Wymienione wyżej rekomendacje powinny usatysfakcjonować nawet co wybredniejsze podniebienia. Smacznego!