
Pojęcie „mikroapartamentu” wywołuje dysonans poznawczy już na poziomie językowym. Bo skoro „apartament” czyli coś wygodnego, przestronnego i komfortowego, to jak można dokleić do tego przedrostek „mikro” symbolizujący coś małego, niewielkiego, a w kontekście mieszkaniowym wręcz ciasnego i klaustrofobicznego? Jak widać, deweloperzy (by nie napisać złośliwie „patodeweloperzy”) potrafią i w językoznawstwo… A wszystko po to, by oswoić klientelę z nowym zjawiskiem na rynku. Wszak „mikroapartament” brzmi zupełnie inaczej niż „klitka”, „nora”, „dziupla”, etc.
Jego metraż, pisząc żartobliwie, też jest nadal większy niż ten spotykany w – dajmy na to – hotelach kapsułkowych/kapsułowych; kiedyś słynęła z nich głównie Japonia, a dziś także w Polsce są obecne. Zastanówmy się, czemu coś takiego się pojawiło i co napędza sprzedaż tego typu inwestycji.
We wstępie wspomniany został zgrzyt definicyjny, który generuje pojęcie „mikroapartamentu”. Kolejnym problemem jest to, że niektórzy nazywają tak lokale o powierzchni powyżej 30 m2, a inni nieruchomości nie mogące dobić do 7 m2. Tak! Żaden błąd w pisowni – kilka lat temu w Warszawie pojawił się w ofercie sprzedażowej mikroapa…, choć może precyzyjniej będzie napisać np. „nanokawalerka” (fantazja deweloperów prowokuje do inwencji w zakresie tworzenia neologizmów) o powierzchni… 6,7 m2. Wracamy zatem do źródeł. We wspomnianym już Kraju Kwitnącej Wiśni kapsuły nazywane też „plastrami miodu” były odpowiedzią na problem z dostępnością gruntów. Aglomeracja tokijska zajmuje stosunkowo niewielki teren, zważywszy na miliony ludzi ją zamieszkującą, a każdego roku przybywa tam ok. 80 tys. nowych mieszkańców, którzy zasiedlają i tak mocno przeludniony obszar. Dlatego buduje się ciasno i wysoko, bo każdy metr kwadratowy jest na wagę pierwiastka o symbolu Au.
W Polsce także masowo budowano niewielkie mieszkania w latach 60. i 70. Ogrom zniszczeń po II wojnie światowej oraz olbrzymi wyż demograficzny, który nastąpił bezpośrednio po niej, spowodował konieczność dostarczania obywatelom dużej liczby lokali cechujących się lichymi metrażami, choć i tak wciąż ich brakowało (jeśli ktoś nie wierzy, to kinematografia Stanisława Barei dostarcza aż nadto przykładów). Jednak współczesny trend „mikro” wynika z nieco innych motywacji. Deweloperzy pragną optymalizować PUM-y (Powierzchnię Użytkową Mieszkalną), co oznacza maksymalne wykorzystanie każdego metra kwadratowego. Do tego dochodzą współczesne nowinki lajfstajlowe sugerujące, że nowoczesność to minimalizm, zatem „im mniej, tym lepiej”. A to prowokuje do mega-przemyślanego podejścia względem posiadanych rzeczy oraz szczególnie pragmatycznego ich usytuowania w przestrzeni mieszkalnej. Jednak, czy mieszkanie w pomieszczeniu, które pełni równocześnie funkcje salonu, jadalni, sypialni, aneksu kuchennego oraz łazienki może być wygodne, nawet jeśli niektórzy stwierdzą, że modne? Czy powiedzenie „ciasne, ale własne” nie jest w tym przypadku zabarwione wyjątkowo upiorną ironią?
Zwolennicy takich rozwiązań zauważają, że „mikroskopijne apartamenty” (nieźle brzmi, nieprawdaż?) mają świetną lokalizację w centrach miast lub w pobliżu ważnych węzłów komunikacyjnych. Mieszkający oszczędzają sporo czasu, zwłaszcza jeśli są osobami aktywnymi (szybsze dotarcie do miejsc, gdzie można cieszyć się kulturą, rozrywką, sportem, etc.) Rosnące ceny nieruchomości w dużych miastach także odgrywają tu swoją rolę. „Mikroapartament” to na pewno trafiona opcja inwestycyjna – model najmu krótkoterminowego pozwala na godziwą stopę zwrotu. Jednocześnie trzeba pamiętać, że nie jest to rzecz dla osób mających problem z klaustrofobią czy uwielbiających organizować „domówki”. Niebagatelny jest też pewien mankament fiskalny – lokale poniżej 25 m2 są traktowane jako użytkowe, a nie mieszkalne, toteż podlegają wyższej stawce VAT (23%, a nie 8%, jak w przypadku mieszkań).
A tytułem podsumowania mała impresja… Kilka lat temu ekipa Folder Nieruchomości miała okazję zwiedzić Dom Kereta. To instalacja artystyczna w Warszawie, która została zaprojektowana jako pracownia dla izraelskiego pisarza, Etgara Kereta. Choć 14-metrowy lokal posiada funkcje mieszkalne (znajduje się tam łóżko, ceramiczna płyta grzewcza na 2 garnki, 1-komorowy zlew, mini-sofa, prysznic połączony z WC czy niewielki stolik), to jest on usytuowany… w szczelinie między dwoma budynkami. W najszerszym miejscu ów wyjątkowy „dom” ma 122 cm, a w najwęższym 70 cm. Jedną z inspiracji do jego powstania był fakt dramatycznych przeżyć ojca literata, który podczas II wojny światowej ukrywał się na terenie warszawskiego getta przez kilka miesięcy, w pomieszczeniu tak horrendalnie ciasnym, że mógł w nim wyłącznie siedzieć; leżenie i stanie nie wchodziło w grę… W specyficznym lokum regularnie pomieszkują artyści z różnych krajów. I tak oto dochodzimy do puenty. Kiedyś bieda lub wojenna gehenna sprawiały, że ludzie musieli bytować w mocno ograniczonych przestrzeniach. Później słyszeliśmy o japońskich hotelach kapsułkowych, co trąciło jednak azjatycką egzotyką. A dzisiaj? „Mikroapartamenty”, tudzież „nanokawalerki” to jeden z elementów składających się na realia polskiego rynku nieruchomości. I wcale niewykluczone, że ten segment branży deweloperskiej będzie rósł, w przeciwieństwie do metraży przezeń oferowanych, bo te ex definitione muszą pozostać skurczone…