Niedawno odbyły się w naszym kraju (a co za tym idzie również w naszym mieście) wybory samorządowe. Prezydent pozostał ten sam, choć do jego bezwzględnego triumfu sprzed 3 lat było bardzo daleko. Dość napisać, że kandydat z PiS uzyskał w drugiej turze blisko 44% głosów, a ostatni raz sytuacja z obecnością kandydata tej partii w dogrywce samorządowej w Rzeszowie miała miejsce w… 2002 roku. Swoją drogą, to ciekawy przyczynek do dyskusji o pewnym zjawisku, które ekipa Folder Nieruchomości zaobserwowała podczas niejednej podróży. Otóż ludzie notorycznie powtarzają – słysząc, że jesteśmy z Rzeszowa – „u was na PiS głosują”, „u was PiS rządzi”, etc. Gdy nieśmiało informujemy, że w podkarpackiej stolicy nigdy nie rządził prezydent ze wspomnianej formacji politycznej (wszak kojarzony z PiS-em Andrzej Szlachta obejmował stanowisko w ratuszu, gdy… Prawo i Sprawiedliwość jeszcze nie istniało) robią oczy jak monety półdolarowe. Ale najwyraźniej ignorancja jest częstą koleżanką tych „wykształconych z dużych miast”.
Wracając na nasz teren. Choć prezydent ten sam, to Rada Miasta zupełnie inna. Rządzący latami Rozwój Rzeszowa dostał konkretny sygnał od głosujących mieszkańców, że coraz mniej podoba im się dotychczasowy kierunek i został liczebnie zmarginalizowany. Natomiast karty planuje rozdawać wspomniany PiS (mają swojego przewodniczącego i największą liczbę radnych), a języczkiem u wagi ma być „nowa jakość”, czyli Razem dla Rzeszowa (bardzo dobry wynik w wyborach prezydenckich ich lidera Jacka Strojnego). Zatem idzie nowe, ale… czy dojdzie? Podywagujmy zatem co te zmiany mogą spowodować w naszym mieście w najbliższych 4 latach i w których obszarach szczególnie patrzeć należy na działania naszych samorządowców.
Wspomniane przetasowania w Radzie Miasta Rzeszowa stanowią spory challenge dla prezydenta, który dotychczas miał solidne zaplecze polityczne i mógł swobodnie brykać, a teraz będzie musiał mocno starać się o „zielone światło” dla swoich koncepcji. Dla mieszkańców na pewno istotne jest wyhamowanie patodeweloperskich rajdów, by nie było jeszcze gorzej niż jest pod względem wizualnym i komunikacyjnym. A w ostatnich latach ilość nadużyć budowlanych w mieście nad Wisłokiem była spora. Zabudowa Olszynek i postawienie monstrualnej budowli 600 metrów od płyty rynku, co zniszczyło definitywnie całościowy ład urbanistyczny; „podkarpackie Burj Khalifa” niczym tolkienowskie Oko Saurona rzuca swój cień na niemal każdy kwartał miasta… Bezmyślne zabudowanie miejskiego kąpieliska na Żwirowni, co zdewastowało estetyczną atrakcyjność tego miejsca. Chaotyczne betonowanie brzegów rzeki (swoją drogą, to, co dzieje się z Kwadratem Kultury jest wyjątkowym skandalem). Źle zaprojektowana wschodnia trybuna Stadionu Miejskiego (dolna kondygnacja ma jakieś 50% mniej miejsc niż górna, a zwykle buduje się na odwrót, by jak największa liczba kibiców miała możliwie optymalną widoczność) i nie lepiej wykonana (mimo kilku remontów dach wciąż przecieka przy intensywnych opadach deszczu, co czyni ideę zadaszonej trybuny w naszym mieście czymś mocno groteskowym; może warto nazwać ją zatem imieniem Sławomira Mrożka, tylko… rodzi się wątpliwość, czy nasz znakomity dramaturg wymyśliłby coś „aż tak” absurdalnego).
Ale fakt, że nowy-stary prezydent obiecał „stadion na miarę naszego miasta i oczekiwań”. Hmm, w mieście 200-tysięcznym ma powstać obiekt na 8000 miejsc (w nieodległym, 60-tysięcznym Mielcu stadion ma blisko… 7000 krzesełek). A głód na wielki sport w Rzeszowie jest spory, co pokazały niedawne derby piłkarskie oraz żużlowe, a nie odbywały się one przecież wcale na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Załóżmy, że nasi sportowcy odnotują progres i nad Wisłok zawitają drużyny piłkarskie: Legia Warszawa, Lech Poznań czy Raków Częstochowa albo żużlowe: Motor Lublin, Sparta Wrocław, bądź Apator Toruń i… wtedy zacznie się jojczenie, że za mało jest biletów w dystrybucji. Oczywiście, wtedy można rozgrywać zawody na Hetmańskiej (tam „wchodzi” 11 500 kibiców), nie na Wyspiańskiego (zwłaszcza żużlowcy wyboru nie mają), ale w takim razie po co nowy (nowoczesny?) stadion, skoro ten miejski jest mocno anachroniczny (zwłaszcza na futbolu ciężko znaleźć choć jedno miejsce, które zasługiwałoby na określenie „perfect view”), a ten, który ma powstać, samą lekką atletyką (piękna dyscyplina, „Królową Sportu” nazywana, ale obecnie umiarkowanie popularna) raczej nie zapewni prosperity…
Podobnie rzecz ma się z Aqua-Parkiem. Najpierw latami z ratusza płynęły sygnały, że „to nieopłacalne”, „że miasto za małe na taką inwestycję”. Ale zmieniła się „mądrość etapu” i od 3 lat jesteśmy karmieni wizją powstania jednego z najnowocześniejszych tego typu obiektów w tej części Europy. Oczywiście trzeba trzymać kciuki za ten pomysł, bo to super sprawa. Ale dużo wody w Wisłoku upłynie zanim będzie można (?) skorzystać z wodnego szaleństwa i ocenić jakość projektu.
Warto, by przez najbliższe 4 lata obserwować, jak prace ratusza wpływają bezpośrednio na nasze życie. Czy robi się coś z zapóźnieniami infrastrukturalnymi? Ostatnie lata to gwałtowny przyrost budowli o charakterze mieszkaniowym, komercyjnym czy użyteczności publicznej (i na ogół dobrze, że tak się stało!), ale nie nadążały za tym rozwiązania komunikacyjne – casus ul. Kwiatkowskiego chociażby. Czy robi się coś w kierunku stworzenia naprawdę nowoczesnej sali koncertowej w mieście, bo na „ścianie wschodniej” inne miasta wojewódzkie takowe posiadają (w Lublinie niesamowite Centrum Spotkania Kultur, a w Białymstoku piękna Opera i Filharmonia Podlaska – Europejskie Centrum Sztuki). Całkiem niedawno Rzeszów zgłosił kandydaturę do tytułu „Europejskiej Stolicy Kultury 2029”. Skończyło się blamażem, bo nie dostaliśmy się nawet do finałowej czwórki. To, że przegraliśmy z Katowicami i Lublinem było do przewidzenia, ale w tyle zostawiły nas też miasta nie posiadające nawet statusu wojewódzkiego czyli Bielsko-Biała (oni mają śliczną Cavatinę Hall i stadion na miarę XXI wieku), a nawet… Kołobrzeg. To chyba nie konweniuje z szyldem „stolica innowacji”? O tym, że niedawno świętowaliśmy 20-lecie naszej akcesji do Unii Europejskiej chyba też nie ma co przypominać?
Czy ktokolwiek z osób wpływowych i decyzyjnych w Rzeszowie myśli o hali widowiskowo-sportowej z prawdziwego zdarzenia. Podpromie coraz częściej okazuje się zbyt małe i coraz mniej funkcjonalne. Przed laty planowano rozbudowę i modernizację tego obiektu, ale stwierdzono, że koszty liftingu są zbyt wysokie i bardziej opłaca się zbudować nową, dużą halę na terenach w Zwięczycy. Oczywiście temat zdechł, ale radny, który to obiecywał w ostatnich wyborach ponownie dostał się do ratusza. Konkludując, skoro nie rozliczamy decydentów z ich obietnic, to może zasługujemy na bylejakość?
Pozostaje żywić nadzieję, że rosnący sceptycyzm mieszkańców wobec prezydenta oraz zmiana układu sił w Radzie Miasta Rzeszowa korzystnie wpłynie na pracę samorządowców i zmobilizuje ich, by zastopować negatywne tendencje, które opisaliśmy powyżej. W pełni pożądane byłoby, gdyby ratuszowe fluktuacje pozwoliły na skuteczniejszą realizację obietnic nazywanych potocznie „kiełbasą wyborczą”, bo u nas ta „kiełba” za często „kaszaną” się staje…
P.S. W drugiej turze wyborów prezydenckich w Rzeszowie frekwencja wyniosła niecałe 46%, zatem ponad połowa mieszkańców i tak zdaje się „mieć to wszystko gdzieś”.