Często stereotypowe postrzeganie pracy agenta nieruchomości zasadza się na nieuprawnionych „obserwacjach” typu „robota łatwa, a popłatna”. Tymczasem to profesja zawierająca nie tylko spory ładunek odpowiedzialności oraz wymuszająca dźwiganie plecaka z licznymi kompetencjami, o czym już pisaliśmy na naszym blogu. To także zajęcie, w którym trzeba wykazywać się mocno niestandardowymi zdolnościami interpersonalnymi, by skutecznie funkcjonować na płaszczyźnie zawodowej.
W świecie pośredników na rynku nieruchomości dochodzi wcale nierzadko do licznych niecodziennych sytuacji. I nie chodzi tylko o te momenty, gdy skojarzy się 2 strony transakcji, a mimo to nie zarobi, gdyż sprawa się rypnie z powodu jakiegoś kompletnie nieoczekiwanego czynnika. Swoją drogą, tego typu zdarzenia dobitnie destereotypizują banialuki, że w tej branży się dużo nie narobi, a sporo zarobi. Bywają przypadki, gdy agent musi być po trosze psychologiem, spowiednikiem, mediatorem, etc.
Zdarza się, że pośredniczenie w umowie sprzedaży czy najmu nieruchomości bywa tożsame ze znalezieniem się w epicentrum konfliktu rodzinnego lub sąsiedzkiego. Znamy to z autopsji. Agent wchodził na posesję i czekała go wątpliwa atrakcja w postaci obrzucenia wyzwiskami, a nawet… drobnymi przedmiotami. Niby nic groźnego, ale proces transakcyjny potrafi zdestabilizować… Bywało, że przybycie z klientem chcącym podpisać umowę najmu, skutkowało zastaniem właściciela lokalu drzemiącego na kanapie po spożyciu napojów wyskokowych.
A „przygody” na aktach notarialnych? Styczność z klientami sprawiającymi wrażenie „wczorajszych” czy niezdrowo pobudzonych, tudzież z panem ostentacyjnie bawiącym się ostrym narzędziem w kancelarii notarialnej, gdy wiadomym było, że z ex-żoną (z którą dobywał targu) nie jest w najlepszej komitywie, to również element naszej pracy.
Byli panowie, którzy pod pozorem działalności handlowej hodowali cannabis i panie, które okazywały się pro… profesjonalistkami (jakby powiedział jeden z bohaterów serialu „Zmiennicy” Stanisława Barei). Byli „higieniczni inaczej”, których niedbalstwo mogłoby nawet być interpretowane jako forma instalacji artystycznej, np. piwny kapsel pozostawiony w pralce i tacy, dla których fragment piosenki Elektrycznych Gitar „przewróciło się, niech leży” stanowiło codzienne modus operandi.
W tym zawodzie trzeba umieć słuchać, choć kozetka ani konfesjonał nie należą do naszych codziennych rekwizytów. Ludzie czują potrzebę wygadania i dzielą się informacjami nt. aktualnych bądź minionych losów swojej rodziny, indywidualnymi preferencjami politycznymi czy estetycznymi, a nawet uwagami natury filozoficznej. Nieodzownym staje się posiadanie ponadprzeciętnej dozy empatii, wyrozumiałości, cierpliwości oraz elastyczności w kontaktach międzyludzkich. Choć trzeba przyznać, że nierzadko klienci umieją docenić poświęcony im czas i troskę. A to w tej profesji bywa szczególnie piękne…