Skończyły się wakacje, a one w branży nie tylko medialnej, ale i nieruchomościowej mogą być sezonem ogórkowym. Tak jak dziennikarzom zdarza się deficyt tematów (stąd wysyp „sensacyj” typu „piranie w Wiśle” czy „UFO nad Wisłokiem”), tak i agentom nieruchomości zdarza się uskarżać na rynkowy zastój… Oczywiście, zawsze COŚ się sprzedaje i wynajmuje, jednak okres od końca czerwca do początku września jest dość specyficzny dla naszej profesji. Ludzie wyjeżdżają, odpoczywają… i plany zakupowe odkładają. Wysokie temperatury, które w tym roku zaskakująco długo trwały również analizie inwestowania środków w domy, mieszkania lub działki nie sprzyjały. Jak zatem obecnie wygląda sytuacja z naszej subiektywnej perspektywy?
End of holidays, time to make a decision! To prawda, że telefony rozdzwoniły się. Ludzie zaczęli oglądać, przejawiać intencje zakupowe i „maszyna ruszyła”. Oprócz wyżej wymienionych czynników na wzmożenie konsumpcyjne wpływ miał jeszcze jeden ważki element. „Kredyt 0%” to projekt, który póki co… projektem pozostał. Mglistość komunikacyjna rządzącej koalicji w tej materii nie napawa przesadnym optymizmem. W ubiegłym roku zrealizowana koncepcja „Bezpieczny Kredyt 2%” zdecydowanie zdynamizowała rynek i w opinii większości ekspertów była jak najbardziej korzystnym impulsem dla branży. Oczywiście cały czas padają frazy „o nabijaniu kabzy deweloperom”, ale – na logikę – ktoś te mieszkania musi budować, a permanentny wzrost ich cen jest w pełni zrozumiały z ekonomicznego punktu widzenia (skoro ludzie są w stanie płacić coraz wyższe kwoty za nieruchomości, to rynek owe ceny wciąż będzie windował). Teraz masa potencjalnych nabywców również czekała i czekała, lecz się nie doczekała. Aż się prosi o konkluzję, iż wielu już zapomniało, że czasem obietnica wyborcza pozostaje obietnicą właśnie…
Ale fakt, że brak „zielonego światła” od rządu dla własnego projektu sprowokował ogół chcących wejść w posiadanie jakiejś nieruchomości do zdecydowanego działania. Sporo osób zapragnęło zobaczyć na własne oczy interesujące ich obiekty. Zaczęły się batalie negocjacyjne, sprawdzanie zdolności kredytowych, umawianie spotkań w kancelariach notarialnych, itd.
Potwierdza to zatem po raz kolejny to, o czym piszemy na naszym blogu praktycznie od jego startu. Mieszkania cały czas drożeją, zatem „nieruchomościowa prokrastynacja” oznacza wyłącznie większy drenaż zasobów finansowych. Wciąż wielu naszych rodaków nie ma własnego lokum, zatem rynek wyłącznie rezonuje tę społeczną potrzebę. Coraz większa grupa Polaków posiada na tyle okazałe możliwości finansowe, że jest w stanie nabywać mieszkania dla swoich dzieci (i to nierzadko za gotówkę) oraz dla własnych celów inwestycyjnych. Chwilowe zadyszki w branży są spowodowane zewnętrznymi zawirowaniami (pandemia, wojna na Ukrainie, wyczekiwanie na „rządowe kroplówki kredytowe”), po których wszystko odzyskuje dawną dynamikę, a w pierwszym okresie po stagnacji widać nawet gwałtowny progres.
Po co o tym wszystkim piszemy i nakręcamy korbę naszej blogowej katarynki? Ano po to, by nie brać serio defetystycznych opinii pojawiających się regularnie na rozmaitych „forach” i na chłodno weryfikować stan faktyczny. Zakup nieruchomości to cały czas znakomity wybór, jeśli chcemy mieć pewną, solidną i stabilną lokatę kapitału. Rzecz jasna, kupować należy z rozwagą, wszak nawet w tak prężnym regionie jak nasz zdarzyły się „nadwisłockie patologie”. I nie chodzi tym razem o niepoczytalne zabudowywanie brzegów rzeki; o tym piszemy wyczerpująco w innym tekście. Idzie nam np. o szemraną inwestycję, gdzie ludzie co prawda zamieszkali, ale budynek nie uzyskał niezbędnych pozwoleń – skoro zatem mieszkają to może „niezbędność” pozwoleń nie jest taka oczywista? Jest już w Rzeszowie pewna galeria handlowa, gdzie nielegalnie poszerzono parking, by następnie… decyzją urzędową ruch ów „zalegalizować” (sic!). Można? Można! A przecież „mieszkający bez pozwolenia” to i tak szczęściarze w porównaniu do nabywców kolejnej, nadrzecznej inwestycji, która nawet nie raczyła powstać. Ludzie pieniądze wpłacili, a jak na razie mają dubeltową dziurę – jedną w ziemi, a drugą w portfelach. Zamiast obiecanych mieszkań mają spacery do kancelarii prawnych oraz występy w ogólnopolskich programach interwencyjnych.
Piszemy o tym, by nie zaróżowić zbytnio obrazu, bo szwindle też u nas występują. Jednak z całą mocą trzeba podkreślić, że lwia część podkarpackich deweloperów cechuje się profesjonalizmem i uczciwością, zatem takich właśnie sugerujemy wybierać. A, że cena może być niekiedy nieco wyższa? Cóż, dobra reputacja wykonawcy i przede wszystkim gwarancja realizacji, też ma swoją wymierną wartość i musi kosztować.
Kończąc, należy stwierdzić, że rzeszowski ekosystem nieruchomości ma się całkiem nieźle. Się buduje, się sprzedaje, się jest zadowolonym. Fakt, że zaczyna brakować gruntów, co tworzy szereg niepożądanych zjawisk. Ceny działek budowlanych cały czas rosną, co pociąga też za sobą wyższe stawki za m2. Do tego „wciskanie” kolejnych budowli, gdzie tylko się da, ma zdecydowanie pejoratywny wpływ na ład przestrzenny i tkankę urbanistyczną miasta. Pozostaje więc rozważyć każdemu mieszkańcowi naszego uroczego regionu z osobna, czy – jakby to powiedział jeden z naszych ex-prezydentów – więcej tu jest „plusów dodatnich” czy „plusów ujemnych”.