Najczęściej nasze „folderowe blogowisko” jest nośnikiem informacji pozytywnych i optymistycznych dla rodzimego rynku nieruchomości. Dzisiaj zgodnie tytułową sugestią jednego z popularnych seriali spróbujemy „pohamować entuzjazm”, co nie oznacza automatycznego taplania się w czarnowidztwie. Chcemy po prostu w oparciu o dane z ostatnich miesięcy spróbować odpowiedzieć, czy mamy do czynienia z chwilowym zasapaniem rynku bez większych konsekwencji czy są to jaskółki niepokojących trendów mogących utrzymać się dużo dłużej.
O tym, że to wszystko zaraz pier…, pardon, pogorszy się, słyszymy od lat. Ma „tąpnąć”, bo wzrosty trwają już za długo, bo pandemia, bo wojna na Ukrainie, bo inflacja… Każdy, kto ma choćby szczątkową wiedzę o ekonomii wie, że zawsze są okresy koniunktury i dekoniunktury. To, że rodzima branża nieruchomości od lat rozgrzana jest jak rozpędzony parowóz może naturalnie oznaczać nieuchronnie zbliżający się okres schładzania, ale nie musi to być wcale lodowaty prysznic.
W ostatnich tygodniach można znaleźć tu i ówdzie opinie analityków w stylu „trzęsienie ziemi na rynku najmu”. Fakt, że stawki w tym segmencie rynku spadają w większości dużych miast i coraz więcej lokali stoi pustych, co powoduje skłonność do wybrzydzania u potencjalnych najemców oraz konieczność większej konkurencyjności (czytaj: obniżania stawek) u posiadaczy mieszkań jest niezaprzeczalny. A jako, że ceny nieruchomości wciąż rosną, to rodzi to uzasadnione pytania o rentowność biznesową zakupu lokum pod wynajem.
Warto zauważyć, że w ostatnich latach ok. 80-100 tys. osób rocznie kupowało mieszkania w celach inwestycyjnych, więc nadpodaż produktu nie pozostała bez następstw. W niektórych miastach negatywny trend jest już mocno zauważalny (w Częstochowie spadek stawek najmu to blisko 7%, w Radomiu 6%, a w Toruniu 5%), a w innych zostało zachowane status quo (np. Katowice, Łódź i Sosnowiec). W Rzeszowie obniżki po uśrednieniu plasują się w granicach błędu statystycznego, co nie powinno wywoływać nastrojów panikarskich. Zwłaszcza, że jesienią 2023 zauważalne były podobne zjawiska, ale potrwały one… ledwie 2 miesiące. Należy również podkreślić, że wartość mieszkań cały czas rośnie, ergo jeśli ktoś kupił nieruchomość kilka lat temu, to nawet jeśli teraz musi nieco zejść z ceny, to cały czas jest „do przodu”.
Inną tendencją konsumencką związaną z rosnącym cennikiem jest branie przez Polaków coraz wyższych kredytów na coraz niższe metraże, zwłaszcza, że czasem zakup „kawalerki” (standardy tych obecnie budowanych są diametralnie inne od tych „peerelowskich” czy „najntisowych”) wydaje się roztropniejszą opcją niż kupno M-3. W ubiegłym roku dynamizacja rynku została dokonana rządowym projektem „Bezpieczny Kredyt 2%” oraz obniżką stóp procentowych. Obecny rząd też obiecuje tegoroczną realizację swojego konceptu i… niewątpliwie wszyscy związani z branżą kibicują, by w przypadku programu aktualnie nazywanego „Mieszkanie #naStart” (wcześniej „Kredyt 0%”) słowo stało się ciałem.
Najbliższe miesiące będą bardzo interesujące i ich analiza chyba pozwoli ustalić, czy branżę czeka (nawet jeśli nieco spowolniony) stabilny rozwój czy jaskółek zbliżającego się kryzysu zleci się jeszcze więcej…