Zmienił się rok, zmieniła władza, pora zatem na skromne résumé oraz nieśmiałe prognozy. Nowy rząd w akcji-licytacji na wyborcze obietnice zapowiedział program „Mieszkanie na Start”, w ramach którego niektórzy szczęśliwcy będą mogli liczyć na „kredyt 0%” (wszak poprzednicy wprowadzili „zaledwie” 2-procentową akcję kredytową). O nowej inicjatywie nowego rządu szerzej napiszemy niebawem, tymczasem spróbujemy sfokusować bieżącą sytuację na polskim rynku nieruchomości ze szczególnym uwzględnieniem Podkarpacia.
Jak już pisaliśmy nieraz na tym blogu, katarynkową frazą licznych pesymistów-defetystów jest „ceny mieszkań będą spadać”. To, że empiria dowodzi czegoś kompletnie odwrotnego nie zraża domorosłych wróżbitów. Wszak pandemia, wojna na Ukrainie, inflacja… I co? Ano nic, ceny cały czas rosną. Głód mieszkaniowy wydaje się być wprost gargantuiczny i nie chodzi wyłącznie o zapewnienie sobie własnego dachu nad głową. Coraz więcej ludzi kupuje mieszkania inwestycyjnie (na wynajem bądź do odsprzedaży z zyskiem), bo to wciąż bezpieczna i stabilna lokata kapitału. I nic, póki co, nie wskazuje, by trendy miały się odwrócić.
Zwróćmy uwagę, jak poszły w górę ceny mieszkań w największych polskich miastach w ciągu ostatniego roku. Stolica odnotowała 20% wzrostu, a gród Kraka nawet 24%. Pomiędzy nimi uplasował się Wrocław (22%). Poniżej „dwudziestoprocentówki” znalazły się Poznań (19%), Łódź (16%), Gdańsk i Lublin (15%), Katowice (14%) i Szczecin (12%). Liczby nie kłamią – nieruchomości cały czas drożeją. Oczywiście, wskaźnik inflacji też odgrywa tu pewną rolę, jednak nie jest to przysłowiowy „języczek u wagi”. Mieszkań wciąż brakuje i nadal są „dalekowzrocznym przedmiotem pożądania” przyszłych nabywców.
A jak wygląda to w województwie podkarpackim? Progres stawek za metr kwadratowy lokum jest obserwowany niemal wszędzie. Nawet miasta, które według analiz Polskiej Akademii Nauk powiększają swój dystans rozwojowy (Przemyśl, Jarosław, Tarnobrzeg, Dębica) są coraz droższe, jeśli chcemy tam zamieszkać na swoim. A Rzeszów? Nie odbiega od krajowej czołówki. Rok do roku obserwujemy tu wzrost cennika mieszkaniowego średnio o 15%. Deweloperzy bez problemu wyprzedają całe inwestycje, w których czas oczekiwania na klucze wynosi… 1,5 roku. Trudno się dziwić, gdyż buduje się obecnie dużo mniej. Obecny prezydent jest bardziej ostrożny w wydawaniu zezwoleń budowlanych, starając się odróżnić od poprzednika. Dosyć to zabawne, zważywszy na fakt, że wcześniej autoryzował większość jego decyzji – wszak karierę w ratuszu robi od ponad 20 lat i zawsze był jednym z najgorliwszych pretorian swego pryncypała. Ale na ceny mieszkań wpływa też szereg innych czynników (drożejące materiały budowlane, rosnące koszty tzw. robocizny i malejąca baza gruntów). Deweloperzy uskarżają się też na nadmierną biurokrację, długie procedury w uzyskiwaniu pozwoleń oraz niepewną sytuację gospodarczą.
Zakupowe zainteresowanie mieszkaniami w Rzeszowie zyskało nową dynamikę w lipcu ubiegłego roku. Uruchomienie programu Bezpieczny Kredyt 2% oraz obniżenie stóp procentowych znacząco zwiększyło zdolność kredytową mieszkańców kraju nad Wisłą i zaostrzyło ich apetyty konsumenckie w segmencie „mieszkaniówki”. Nie powinno zatem szokować, że w stolicy Podkarpacia wartość niektórych mieszkań potrafi w ciągu miesiąca wzrosnąć o 2%.
Prosperity zatem trwa. I choć perswadujemy o tym od lat, to nie pozwolimy sobie na czupurne „A NIE PISALIŚMY ???”, wszak pycha poznawcza nieładną cechą jest. Ale, fakt faktem, nieruchomości w Rzeszowie nie mają się źle…